Kiedy mnie zostawiła, myślałem, że oszaleję. Postanowiłem
wyjechać z miasta, rzucić wszystko, zmienić, zapomnieć. Wyjechałem do Warszawy.
Z pracą nie było problemu, znalazłem szybko całkiem dobrze płatną pracę w
jednej z korporacji i harowałem jak wół, żeby nie myśleć o tym, co się stało.
Poznałem tam sporo ludzi, ale okazało się, jak to bywa w korporacjach, że
otacza mnie banda karierowiczów, do tego idiotów, z którymi można pogadać tylko
o tym, że kupili sobie plazmę, że spłacają mieszkanie, albo, że chcą wziąć
kredyt. Nuda, nuda, nuda.
Kobiety mnie nie interesowały. Nie chciałem znowu się w coś
pakować, burdel nie był dla mnie żadnym rozwiązaniem (radziłem sobie sam, ale
też bez specjalnej radości, bardziej z przyzwyczajenia, czy dla rozładowania).
Pracowałem, a forsa spływała na konto, na nic nie wydawałem, bo nic mnie nie
cieszyło.
Kiedyś, przy okazji długiego weekendu, kiedy nie było już
nic do roboty i zamknęli biuro z powodu konserwacji klimatyzacji, wind czy po
prostu po to, żeby zrobić na złość takim jak ja, siedziałem bezczynnie w domu.
Dopadła mnie straszliwa nuda, nie chciało mi się nigdzie jechać, a wszyscy –
wszyscy – gdzieś się porozjeżdżali, byle dalej od Warszawy. Nuda. Wlazłem w
Internet, ale stamtąd też wiało nudą. Jak idiota w wpisywałem w szczęśliwy traf
google’a różne idiotyczne słowa typu „pierdy”, „pryszcze”, „owsiki”… W końcu
wpisałem „chlanie”. Wyskoczyło chlanie.pl – znajdź sobie kumpla do picia.
Dziesiątki propozycji, kobiety, mężczyźni w różnych miastach. Poszukałem w
Warszawie. Pierwszy był Blondas29. Blondas, pomyślałem, może się napijemy?
Umówiłem się w Atraksji na 21.
Nuda wywiała mnie z domu jednak dużo wcześniej, poszedłem do
Łazienek nakarmić łabędzie, potem powłóczyłem się trochę nad Wisłą i za
piętnaście stanąłem przed kiczowatym szyldem mówiącym, że to właśnie tu mieści
się lokal o pretensjonalnej nazwie Atraxja.
Wszyscy zdawali się spędzać czas na majówce, w związku z
czym nie miałem problemu z dopasowaniem stolika do swoich potrzeb: usiadłem
tak, by kontrolować bar oraz drzwi, potem zamówiłem piwo.
Mój kompan w ciemno nie przyszedł. Nie chciało mi się wracać
do pustego mieszkania, kupiłem więc paczkę fajek, wziąłem pierwszą lepszą
książkę z barowej biblioteczki i sączyłem powoli piwo za piwem.
Gdzieś w okolicach czwartego podszedł do mojego stolika
facet wyglądający jak młodszy brat Borysa Szyca, aktora, którego oglądałem w Oficerze,
a wcześniej w Vincim i chyba w Symetrii.
- Nie przeszkadzam? Mogę się przysiąść? – zapytał
- Jasne – odpowiedziałem. W sumie to przeszkadzał, ale po
czterech piwach litery już trochę mi zaczynały tańczyć przed oczami, zresztą
książka była średnia. – Zapraszam.
Zaczęliśmy gadać. O książce, o innych książkach, o
komiksach, o grach, o muzyce, oczywiście o sporcie, podróżach, telewizji i
kinie. A propos kina, powiedziałem mu:
- A wiesz, że jesteś strasznie podobny do Borysa Szyca? Jak
podszedłeś do mnie, to myślałem, że jesteś jego bratem, albo kimś w tym
rodzaju.
- Wszyscy, którzy mnie nie znają mi to mówią... -
odpowiedział
- A ci, co cię nie znają?
- No ci, co mnie nie znają, mi to mówią.
- Aaaaa.... Okej... - byłem już chyba w okolicy
siódmego piwa - a co mówią ci, co cię znają?
- Nic nie mówią, bo wiedzą, że ja to ja.
Zdałem sobie wtedy sprawę, że nie pamiętam, jak mój
wpółpijący się nazywa. Normalnie, pewnie bym jakoś zręcznie omijał tę
przeszkodę, ale po pijaku raczej zderzam się z przeszkodami, więc i tym razem
wziąłem byka za rogi:
- Stary, sorry, walnij mnie w pysk, ale przypomnij mi jak
się nazywasz? Chyba się nawaliłem, bo nie pamiętam...
- Ale chyba nie Szyc, co? – zapytałem śmiejąc się głośno ze
swojego żartu
- Urodziłem się, w zasadzie, jako Michalak. A teraz to
jestem Szyc. – rzekł potwierdzając ruchem głowy, że to szczera prawda.
- O kur... Stary... To jednak ty! - jak już
powiedziałem, po tylu piwach nic nie było w stanie mnie zawstydzić - W
telewizji wyglądasz na starszego! Podobało mi się jak zagrałeś w Oficerze!
- Dzięki stary, ale nie gadajmy o tym, okej? To teraz ja też
sobie przypomnę: Kuba, tak?
- Kto? Ja? – Borys skinął głową na potwierdzenie – Nie.
Karol.
Przybiliśny piątkę, potem, jak na zawołanie, wypiliśmy do
dna.
Nasza rozmowa toczyła się dalej wokół standardowych tematów.
Filmy, muzyka, sport, książki, Bardzo miło nam się gadało. W końcu zeszliśmy i
na kobiety.
- Powiedz mi stary jedną rzecz, tak cię niedyskretnie
zapytam: Czy wy, znaczy aktorzy, dużo ruchacie? – wszedłem na jeszcze wyższy
poziom bezpośredniości.
- Zależy kto. Ja mam dziewczynę teraz, więc tylko z nią, ale
niektórzy to tak. Szczególnie ci żonaci dużo opowiadają, cha, cha, cha.
- Nie, no z nazwiska ci nie powiem, ale na przykład taki
jeden kolega, aktor komediowy, nazwiska nie powiem, ale na imię ma Cz., -
mrugnął do mnie porozumiewawczo - chociaż ma żonę, którą bym chętnie puknął,
cały czas opowiada jak to rucha na wyjazdach, czy to teatr, czy kabaret.
Zresztą rozwodzi się, (tylko nic, nikomu!), pewnie mu się żona znudziła... Ale
bym ją puknął, gdybym nie miał dziewczyny! Zresztą im kto starszy, to więcej
chyba na boku rucha, albo tak gadają?
- A ten, na przykład, Globisz? Wiesz czy rucha dużo?
- Krzysiek? Nie wiem, graliśmy razem trochę, ale dobrze go
nie znam. To jest inne pokolenie. Zresztą on nie gada dużo... A czemu on cię
akurat zainteresował?
- Nie wiem, oglądałem kiedyś taki film z nim „Anioł w
Krakowie”, no i jak mieszkałem właśnie w Krakowie, to raz byłem w teatrze i on
też tam grał. Lubię gościa, ale pomyślałem sobie, ten tytuł w gazetach:
„Ruchający Anioł” Cha cha cha!
- Co ty, w gazetach? O takich rzeczach się nie pisze.
Wszyscy poobrażaliby się na wszystkich. Dopiero jak już oficjalnie ktoś z kimś
zerwie i chce byłemu, albo byłej dopiec, to dzwoni do jednej z tych gazet i
pozuje, że niby przypadkiem w dyskotece...
- Kurde, tego to nie wiedziałem. – powiedziałem szczerze. –
To jest jednak, stary, inny świat. My to się musimy naprawdę natrudzić, żeby
laskę wyrwać. Do was pewnie idą jak muchy do lepu.
- Stary, no niektórzy tak pewnie mają, ale powiem ci, że to
różnie bywa i czasem to lepiej chyba samemu dziewczynę poderwać, niż dlatego,
że cię ktoś z telewizji zna.
Nie wiem, przy którym piwie zaczęliśmy zamawiać wódkę.
Zrobiło się bardzo późno, zostaliśmy sami z barmanem, ale nie zbierało się nam
do domu. Rozmowy szły sobie podobnymi torami co wcześniej, mnie jakoś
specjalnie show business nie interesował, choć przecież mogłem dowiedzieć się
tylu rzeczy o Borysa. Zresztą, może się i dowiedziałem, ale niestety nie
wszystko pamiętam.
- Borys – o to jednak musiałem go zapytać, po prostu
musiałem – a czy ciebie nie wnerwia, jak cię ludzie w knajpie, albo na
dyskotece zaczepiają, chcą się napić, albo proszą o autograf?
- Trochę tak, bo nie ze wszystkimi się chcę napić. A nawet
jak już zacznę, to nie ze wszystkimi się tak dobrze pije, tak jak z tobą.
Czasem goście są nachalni, tak, że aż się im chce w mordę dać, ale trzeba
uważać, nigdy nie wiadomo, czy to nie jest jakaś prowokacja.
- Widzisz, to może dlatego Tadek z Długu taki był cierpliwy!
- Tadek z Długu, no wiesz, nie pamiętam jak się gość nazywa.
Taki łysawy...
- Czarek. Czekaj, Czarek się nazywa... Wiem! Kosiński! Spoko
koleś. Graliśmy razem w ostatnio w Testosteronie. Widziałeś?
- E.... Nie jeszcze nie. Warto?
- Powiem ci, że warto, stary. I to nie dlatego, że ja tam
gram. Naprawdę spoko film nam wyszedł.
- No muszę pójść, jak mówisz, że fajny. Pójdę.
- Ale co z tym Czarkiem? - Borys wyglądał na
zainteresowanego.
- No Kosińskiem. – zupełnie nie wiedziałem, o kogo mu chodzi
– No z Tadkiem z Długu!
- Aaa – w końcu załapałem - No właśnie. Byliśmy jakiś
czas temu gdzieś tutaj na imprezie. Specjalnie przyjeżdżałem jeszcze z Krakowa,
na urodziny kumpla. Pamiętam nawet, że poszliśmy wtedy z dziewczyną razem do
kibla i wiesz... A to była jedyna toaleta w lokalu, do tego koedukacyjna, ale
się ludzie oburzali, cha, cha cha... No i tam właśnie był Tadek z Długu. Kumple
raz po raz podchodzili do niego i pytali, czy to on jest Tadkiem z Długu. A on
chyba z dziesięć razy spokojnie odpowiadał, że tak. A najlepsze było to, że
obok siedział Żebrowski, i do niego nikt nie podszedł, a do Tadka, to, mówię
ci, no z dziesięć razy. Jeden z kumpli to chyba ze trzy razy do niego polazł,
żeby się zapytać, czy to on był Tadkiem z Długu, w końcu Tadek nie wytrzymał i
mówi mu: „Odpier... się w końcu ode mnie!”. Nie przeklnął nawet do końca!
Kontrola pełna.
- Panowie, kończymy! Ostatnie zamówienie. – barman
obudził się ze swojego letargu. Ale my już mieliśmy dość, więc po uregulowaniu
rachunku wyszliśmy z baru.
Nie było jakoś bardzo ciepło, ale nie padało i było bardzo
przyjemnie.
- Podwiozę cię, gdzie mieszkasz? – zaproponował Borys
- Podwieziesz? Jesteś autem?
- Ta. Zaparkowałem tu niedaleko. Chodź.
- Co ty? Przecież jesteś nawalony jak szpak! Złapią cię
i....
- Powiem im, że jestem komisarz Kruszyński, cha, cha, cha,
to mnie może puszczą!
- Przestań. Teraz robią akcje trzeźwy świt, czy coś tam.
Zamów sobie taryfę.
- Eee, taryfę nie. Nie chce mi się jechać taryfą. Odprowadzę
cię, chcesz? Muszę troszkę wytrzeźwieć.
- Odprowadzisz? Stary ja mieszkam na Borsuka. Całą noc
będziemy szli. Zamawiam taksówkę. Zamówić ci też?
- Czekaj. Słuchaj. Bo ja nie mogę iść do domu teraz. Może
pójdziemy gdzieś jeszcze?
- Gdzie? Zamknięte jest wszystko.
- Karol, poczekaj. Słuchaj. Ja nie chcę iść do domu. Nie
mogę...
- Bo... Zresztą. Powiem ci, ale nie tutaj. Ty mieszkasz z
kimś?
- Ja? Sam. A co, chcesz iść do mnie?
- A mogę? Kupimy wódkę po drodze. Pogadamy.
Zamówiłem taksówkę. Po drodze Borys kupił wódkę na stacji.
Chyba obaj potem przysnęliśmy, a taksówkarz nie spieszył się, żeby nas obudzić,
bo licznik nabił ze trzy razy tyle co powinien. W końcu wysiedliśmy jednak i
poszli do mnie.
To co się stało później było jak z dobrego filmu akcji:
otworzyliśmy wódkę, wypiliśmy po dwie banie, po czym, niemal jednocześnie
osunęliśmy się na ziemię. Więcej nie pamiętam...
Słońce stało wysoko, kiedy się przebudziłem. On jeszcze
spał. Pomiędzy nami, dokładnie po środku, była wielka kałuża wymiocin.
Poszedłem napić się czegoś, jak wróciłem, mój gość już wstał. Patrzył tępo na
obrzygany dywan.
- To nie ja stary - powiedział - ja nigdy nie rzygam.
Nic nie powiedziałem. Bolała mnie głowa.
- Która jest godzina? - zapytał spoglądając na zegarek. - Ja
pier.. Muszę lecieć. Mania pewnie już od dwóch godzin stoi pod moimi
drzwiami... Trzymaj sie stary! Dzięki za wczoraj. Na pewno się jeszcze umówimy!
Wyszedł. Zostałem sam. W sumie, to ja też nigdy nie rzygam.
Z cyklu Opowieści spod stołu