sobota, 13 października 2012

Karol Jakubski - Fabryka Snów

Jeden z bardziej znanych performerów tuż przed snem odtwarzał sen z poprzedniej nocy, by następnego dnia rano sprawdzić, czy coś z poprzedniego snu dostało się do snu najnowszego, który odtwarzał z kolei przed zaśnięciem następnego wieczora. Najciekawsze fragmenty nagranych snów zmontował w całość, którą nazwał "Głuchy telefon".

piątek, 12 października 2012

Virgilio Díaz Grullón - Edyp



Gdy tylko głos księdza ucichł i cisza ponownie zapanowała we wnętrzu małego kościoła, mężczyźni podeszli do trumny i ostrożnie podnieśli ją z drewnianej ławki, na której dotąd spoczywała. Pomiędzy tymi, którzy pospieszyli spełnić ten obowiązek nie było Eduarda. Podczas krótkiej ceremonii był z dala od wszystkiego, co go otaczało i dopiero wtedy, gdy ktoś przechodząc otarł się o niego, zdał sobie sprawę, że ksiądz już skończył, i właśnie zaczyna się przemarsz na cmentarz. 

Odsunął się nieco, żeby niosący trumnę mogli przejść, a następnie zaczął schodzić po schodach kościoła. Obok niego mężczyźni ostrożnie znosili trumnę, która kołysała się niepokojąco. Jedno potknięcie, jeden fałszywy krok niewątpliwie spowodowałby katastrofę. Eduardo rozważał taką możliwość beznamiętnie, ponieważ to, co działo się wokół niego obserwował tak, jak widz kontempluje scenę: skupiony na rozwoju akcji i ufający skrycie w zaskakujący i dramatyczny finał. 

Jednak nic niezwykłego się nie wydarzyło. Mężczyźni spoceni zeszli na ulicę dysząc z satysfakcją. Zatrzymali się na parę chwil, ustawili się od nowa i z ulgą spokojnie podjęli marsz. 

Na placu przed kościołem donośnie zabrzmiało sześć uderzeń zegara… Szósta: mijało właśnie dziewięć godzin, od kiedy umarł i Eduarda zaskoczyła ta punktualność. Jego ojcu na pewno by się spodobało, że wszystko wydarzyło się w odpowiednim czasie. Ale starego nie mogło już ucieszyć ani to, ani żadna inna rzecz na świecie, bo był martwy. Na zawsze, w tej błyszczącej skrzyni z mahoniu, która kołysała się właśnie u jego boku. 

Gdy grzebał w pamięci, w swoich najgłębszych wspomnieniach, pierwsza rzecz, jaka kojarzyła mu się z ojcem mieszała się mu z przerażającym głosem, który grzmiał nad jego głową, podczas gdy on uciekał, by przytulić się do łona matki… Ta scena musiała powtarzać się wiele razy, bo jak tylko sobie ją przypominał, przywoływała mu na myśl wiele zdarzeń dzieciństwa… Pierwsze lekcje jazdy konnej (stary wściekle bijący szpicrutą w cholewy butów: „kiedyś zrobię mężczyznę z tej panienki!”… i strach dziecka na niepewnym grzbiecie konia)… Albo pierwszy wystrzał ze sztucera, który ledwie był w stanie utrzymać w drżących rękach (gniewny głos ojca za plecami: „Pociągnij w końcu za spust, tchórzu!”)… Albo niespodziewane wrzucenie do morza, i strach przed pójściem na samo dno, i głuche krzyki pod wodą, i ohydny śmiech dobiegający z pomostu… 

Ktoś oparł rękę na ramieniu Eduarda i jakiś głos z tyłu powiedział: „Łączę się z panem w bólu, młodzieńcze”. „Dziękuje, bardzo dziękuje”, odrzekł przestraszony. „Czy wyraz jego twarzy jest aby odpowiedni do okoliczności?... Czy sprawiał na tych wszystkich ludziach wrażenie głębokiego bólu, choć trochę?... Może powinien poprosić któregoś z mężczyzn, żeby mu pozwolił zmienić go i ponieść trumnę?... Tak, na pewno to było coś, czego wszyscy od niego oczekiwali… 

„Przepraszam, mogę?” I zastąpił jednego z niosących trumnę. Ramiona mu się napięły, żyły nabrzmiały na czole, twarz zrobiła się czerwona… Stary dużo ważył. Zawsze był korpulentny. Wysoki i masywny, jak wieża. Mięśnie ze stali i silne ręce... Te ręce wielkie jak łopaty. Czerwonawe i usiane gęstym włosem, który z wiekiem stawał się szary… Zawsze zajęte ręce, bez czasu na pieszczoty… 

Jakże żywo pamiętał brutalny gest tych rąk drących jego pierwszy szkic!... 

To był niedzielny wieczór. Stary nigdy nie wchodził to pokoju syna, ale wtedy, przechodząc obok drzwi, musiał się czegoś domyślić z gwałtownego ruchu dziecka, które usłyszawszy jego kroki na korytarzu zamknęło dolną szufladę szafy… Ubrany w świeżo wyprasowany biały garnitur, wydawał się większy i wzbudzał większy respekt niż zazwyczaj. Zatrzymał się na chwilę w progu, potem wszedł bez żadnego wyjaśnienia i wyciągnął z kryjówki brystol, przedarł go z góry na dół jednym ruchem rąk… „Jak jeszcze raz znajdę w domu podobne bzdury, to twarz ci rozedrę na strzępy!… I nie płacz, mężczyźni nie płaczą!...” 

A teraz jego ręce były nieruchome, skrzyżowane na piersiach bez tchu, i nic już więcej nie podrą. 

Ktoś dotknął lekko jego ramienia i bez słowa zaproponował, że go zmieni. „Najwyższy czas!” Eduardo przesunął się powolutku na bok, kilkukrotnie zaciskając i otwierając pięść, żeby pozbyć się skurczu. Grupa w milczeniu przekraczał właśnie bramę cmentarza. 

Rodzinny grobowiec znajdował się po przeciwnej stronie. Była to prosta konstrukcja, niezbyt okazała, jednak wyglądała imponująco w porównaniu ze skromnymi grobami, które ją otaczały. W drugim szeregu nisz, z lewej strony, czekał już ziejący czernią otwór. 

Mężczyźni położyli na ziemi trumnę, otarli pot z czoła i przyglądali się uważnie sprawnym ruchom murarza, który mieszał cement i mokry piach leżące na kupie obok grobowca. 

„Niezła twarz do studium”, pomyślał Eduardo, oceniając mocne i kanciaste rysy twarzy, której właściciel skoncentrowany na swojej pracy schylał się tuż przed nim… Teraz będzie dużo pracował. Powinien nadrobić stracony czas... Już jutro przywiezie ze stolicy swoje płótna i materiały malarskie… Dużą sypialnię, tę, która wychodziła na tylni taras, zamieni na studio… Może, jeśli intensywnie popracuje przez cały rok, poczuje się przygotowany do stypendium… 

Na znak murarza mężczyźni podnieśli trumnę i zaczęli wsuwać ją horyzontalnie do niszy. Na początku łatwo wchodziła do środka, ale nagle, tak jakby jakaś dziwna przeszkoda stanęła jej na drodze, zatrzymała się bez powodu i tak już została, nieruchoma. 

Mężczyźni naradzali się szeptem. Do Eduarda docierały tylko pojedyncze zdania: „…skrzynia jest za szeroka…” „coś tam musi być w środku”. „…”...to uchwyty. Trzeba je zdjąć”... „Proszę potrzymać z tej strony: wyciągniemy ją z powrotem”... 

Ledwie zdając sobie sprawę z tego, co robi, opanowany mrocznym impulsem, któremu nie mógł się oprzeć, Eduardo podbiegł do przodu, brutalnie odepchnął wszystkich, którzy stali na jego drodze i oparłszy najpierw ręce, a potem ramię o wystającą część trumny, pchał z całej siły zdesperowany, tak, jakby od tego wielkiego wysiłku zależało całe jego życie, aż do momentu, w którym głuche uderzenie oznajmiło mu, że skrzynia dotknęła końca niszy. 

Dopiero wtedy odszedł na parę kroków, trzęsąc się i oddychając ciężko, a kiedy murarz kończył swoją pracę, stał nieruchomy, w milczeniu, patrząc cały czas na otwór grobowca, aż ostatnia cegła zamknęła go na zawsze.